Dante
poczekał w miare cierpliwie, aż Fire skończy dość ostrą wymianę zdań z
jednym z jej ludzi, którzy czekali na wezwanie szefowej. Kiedy już
upewniła się, że natychmiast ruszą tyłki na Cafalgar Square, żeby zająć
się odbiorem skradzionych pieniędzy, zgodziła się wejść do samochodu.
Dante nie chciał zaczynać rozmowy, woląc poczekać aż ruda uspokoi swoje,
wyjątkowo drażliwe dzisiaj, nerwy. Włączył przy tym radiu, z którego
wyrwały się natychmiast dźwięki dennego rocka. Oparłszy się wygodnie o
siedzenie, zerknął na nią.
-
No i co? - mruknęła, zdejmując kastet i chowając do cholewy swoich
długich, skórzanych butów. Dante wzruszył ramionami i odpalił silnik, po
czym ruszył w dół jedną z najpodlejszych ulic w Gothcie. Fire czasami
potrafiła wytrzymać w milczeniu bardzo długo, ale nie tym razem. - Więc?
-
Więc mamy przejebane. - wzruszył ramionami Dante, pukając palcami
delikatnie o kierownicę w rytm piosenki. Włączył wycieraczki, choć
deszcz wcale się nie wzmagał. - Powinnaś zostać w klubie zamiast
wybierać się na idiotyczne eskapady, tylko dlatego że miałaś ochotę
spuścić komuś łomot. - wiedział, że nie ma prawa jej karcić, ale Fire
nie zwróciła mu uwagi. Wzrok wbiła w przednią szybę. Dante kontynuował. -
Gliny znowu zaczęły węszyć.
-
Przecież dużo im płacimy. - warknęła, jak niemal zawsze spinając się,
gdy do akcji wkraczała policja. Dante wiedział, dlaczego odczuwała aż
taką niechęć do stróżów prawa.
-
Tym razem coś innego. Wydział zabójstw. Pieprzone GCPD... Twierdzą, że
na naszym terenie znaleziono jakiegoś zamordowanego dzieciaka. Z tego co
zdążyłem się dowiedzieć, to nie jeden z naszych podopiecznych. Po
prostu psy chcą znaleźć jakiś pretekst do przeszukania klubu i wsadzenia
nas w końcu za kratki. Jestem pewien, że na samą myśl o tym już im
staje. - Dante przez chwilę milczał. Zależało mu na tym miejscu na tyle,
że był zdolny wiele dla niego poświęcić. - Masz już jakiś pomysł, co
się stało?
-
Może wypadek, gdzie sprawca nie wie co robić. Gwałciciel, psychopata,
kolejny seryjny morderca. - obojętność w głosie Fire nie kryła dokładnie
złości, którą odczuwała. - Wszyscy są do siebie podobni. Nie zmienia to
faktu, że żaden glina nie ma prawa postawić nogi na moim terytorium.
Przyspiesz, Dante.
W
dzielnicy, którą najbardziej oboje lubili, panował jak zwykle chaos.
Typowy, piątkowy wieczór, gdzie mnóstwo ludzi szlajało się po różnych
podejrzanych miejscówkach. Zewsząd sączyła się muzyka, sprawiająca że
głowa mogła rozboleć bardzo szybko. Ktoś krzyczał, jakaś para
obściskiwała się pod ścianą budynku. Deszcz zdawał się chłodzić
rozpalone ciała. Fire trzasnęła drzwiami, a Dante pospieszył za nią.
Wejście do klubu świeciło neonowym napisem "Fantasia" i straszyła dwoma
ochroniarzami o bicepsach trzy razy większych rozmiarów niż te Dantego. W
środku pachniało bardzo przyjemnie - seksem i narkotykami. Nie
wspominając o dymie papierosowym, w którym dało się utonąć. Dante nie
lubił tego, że osiadał mu na włosach, więc cieszył się, że w miarę
szybko przeszli do drugiego pomieszczenia. Tutaj stał bar i parę kanap,
na których można było robić... naprawdę różne rzeczy. Cały klub miał
krwistoczerwony wystrój z drobnymi, czarnymi akcentami. Idealnie, według
Dantego.
-
A ten kretyn co tu znowu robi? - Fire rzuciła wściekłe spojrzenie
jednemu z mężczyzn w kącie sali. Nie było w nim nic specjalnego - czarne
włosy na żelu, ubiór typowy dla motocyklisty i kolczyk w uchu.
Większość facetów przychodzących do Fantasii ubierała się właśnie w taki
sposób. Kevin jakby wyczuł na sobie wzrok rudej i spojrzał w ich
stronę. Fire odwróciła się gwałtownie i przeszła pomiędzy rozstępującymi
się dość szybko ludźmi, którzy rozpoznali właścicielkę. Przeszli się po
czerwonym dywanie - jednym z bardziej szalonych pomysłów dziewczyny,
który Dantemu przypadł bardzo do gustu. Kończył się przy dużym fotelu
obitym wilczymi skórami. Budził podziw na tyle, że nikt nie śmiał na nim
siąść, nie wiadomo jak byłby naćpany. Miejsce zarezerwowane dla Fire,
kiedy przyjmowała klientów.
-
Dante, siadaj. Musisz ogarnąć parę dostaw, ja będę zajęta. - skinęła
głową w stronę siedzenia i nie czekając na odpowiedź, poszła dalej.
Poprawiwszy swoją kurtkę i włosy, otworzyła drzwi do gabinetu.
-
Dzień dobry, panowie. - na twarzy rudej pojawił się uroczy uśmiech,
choć nie dotarł do zielonych oczu. Spojrzała na czterech, ubranych w
policyjne mundury ludzi. - Możesz odejść, Cas.
Nie spuszczając wzroku z przybyszy, odesłała swojego podwładnego, który dotychczas ich pilnował.
- Także... napijecie się czegoś?