wtorek, 13 grudnia 2016

Fire

Dante poczekał w miare cierpliwie, aż Fire skończy dość ostrą wymianę zdań z jednym z jej ludzi, którzy czekali na wezwanie szefowej. Kiedy już upewniła się, że natychmiast ruszą tyłki na Cafalgar Square, żeby zająć się odbiorem skradzionych pieniędzy, zgodziła się wejść do samochodu. Dante nie chciał zaczynać rozmowy, woląc poczekać aż ruda uspokoi swoje, wyjątkowo drażliwe dzisiaj, nerwy. Włączył przy tym radiu, z którego wyrwały się natychmiast dźwięki dennego rocka. Oparłszy się wygodnie o siedzenie, zerknął na nią.
- No i co? - mruknęła, zdejmując kastet i chowając do cholewy swoich długich, skórzanych butów. Dante wzruszył ramionami i odpalił silnik, po czym ruszył w dół jedną z najpodlejszych ulic w Gothcie. Fire czasami potrafiła wytrzymać w milczeniu bardzo długo, ale nie tym razem. - Więc?
- Więc mamy przejebane. - wzruszył ramionami Dante, pukając palcami delikatnie o kierownicę w rytm piosenki. Włączył wycieraczki, choć deszcz wcale się nie wzmagał. - Powinnaś zostać w klubie zamiast wybierać się na idiotyczne eskapady, tylko dlatego że miałaś ochotę spuścić komuś łomot. - wiedział, że nie ma prawa jej karcić, ale Fire nie zwróciła mu uwagi. Wzrok wbiła w przednią szybę. Dante kontynuował. - Gliny znowu zaczęły węszyć.
- Przecież dużo im płacimy. - warknęła, jak niemal zawsze spinając się, gdy do akcji wkraczała policja. Dante wiedział, dlaczego odczuwała aż taką niechęć do stróżów prawa.
- Tym razem coś innego. Wydział zabójstw. Pieprzone GCPD... Twierdzą, że na naszym terenie znaleziono jakiegoś zamordowanego dzieciaka. Z tego co zdążyłem się dowiedzieć, to nie jeden z naszych podopiecznych. Po prostu psy chcą znaleźć jakiś pretekst do przeszukania klubu i wsadzenia nas w końcu za kratki. Jestem pewien, że na samą myśl o tym już im staje. - Dante przez chwilę milczał. Zależało mu na tym miejscu na tyle, że był zdolny wiele dla niego poświęcić. - Masz już jakiś pomysł, co się stało?
-  Może wypadek, gdzie sprawca nie wie co robić. Gwałciciel, psychopata, kolejny seryjny morderca. - obojętność w głosie Fire nie kryła dokładnie złości, którą odczuwała. - Wszyscy są do siebie podobni. Nie zmienia to faktu, że żaden glina nie ma prawa postawić nogi na moim terytorium. Przyspiesz, Dante.
W dzielnicy, którą najbardziej oboje lubili, panował jak zwykle chaos. Typowy, piątkowy wieczór, gdzie mnóstwo ludzi szlajało się po różnych podejrzanych miejscówkach. Zewsząd sączyła się muzyka, sprawiająca że głowa mogła rozboleć bardzo szybko. Ktoś krzyczał, jakaś para obściskiwała się pod ścianą budynku. Deszcz zdawał się chłodzić rozpalone ciała. Fire trzasnęła drzwiami, a Dante pospieszył za nią. Wejście do klubu świeciło neonowym napisem "Fantasia" i straszyła dwoma ochroniarzami o bicepsach trzy razy większych rozmiarów niż te Dantego. W środku pachniało bardzo przyjemnie - seksem i narkotykami. Nie wspominając o dymie papierosowym, w którym dało się utonąć. Dante nie lubił tego, że osiadał mu na włosach, więc cieszył się, że w miarę szybko przeszli do drugiego pomieszczenia. Tutaj stał bar i parę kanap, na których można było robić... naprawdę różne rzeczy. Cały klub miał krwistoczerwony wystrój z drobnymi, czarnymi akcentami. Idealnie, według Dantego.
- A ten kretyn co tu znowu robi? - Fire rzuciła wściekłe spojrzenie jednemu z mężczyzn w kącie sali. Nie było w nim nic specjalnego - czarne włosy na żelu, ubiór typowy dla motocyklisty i kolczyk w uchu. Większość facetów przychodzących do Fantasii ubierała się właśnie w taki sposób. Kevin jakby wyczuł na sobie wzrok rudej i spojrzał w ich stronę. Fire odwróciła się gwałtownie i przeszła pomiędzy rozstępującymi się dość szybko ludźmi, którzy rozpoznali właścicielkę. Przeszli się po czerwonym dywanie - jednym z bardziej szalonych pomysłów dziewczyny, który Dantemu przypadł bardzo do gustu. Kończył się przy dużym fotelu obitym wilczymi skórami. Budził podziw na tyle, że nikt nie śmiał na nim siąść, nie wiadomo jak byłby naćpany. Miejsce zarezerwowane dla Fire, kiedy przyjmowała klientów.
- Dante, siadaj. Musisz ogarnąć parę dostaw, ja będę zajęta. - skinęła głową w stronę siedzenia i nie czekając na odpowiedź, poszła dalej. Poprawiwszy swoją kurtkę i włosy, otworzyła drzwi do gabinetu.
- Dzień dobry, panowie. - na twarzy rudej pojawił się uroczy uśmiech, choć nie dotarł do zielonych oczu. Spojrzała na czterech, ubranych w policyjne mundury ludzi. - Możesz odejść, Cas.
Nie spuszczając wzroku z przybyszy, odesłała swojego podwładnego, który dotychczas ich pilnował.
- Także... napijecie się czegoś?